+5
mariopollo 18 grudnia 2015 21:03
1. Ameryka Południowa po raz pierwszy

Ile to już razy obiecywałem sobie, że kończę z Azją a i tak każdego roku lądowałem w Bangkoku, Delhi, Kuala Lumpur czy Manili...
Po 13 latach corocznych odwiedzin kontynentu azjatyckiego przyszedł czas na zmiany - Ameryka Południowa.
Gdy 23 kwietnia 2013 na stronie fly4free pokazała się super oferta na wyloty do Peru długo się nie zastanawiałem. Już po kilkunastu minutach stałem się posiadaczem biletu na trasie: Madryt - Lima - Frankfurt za "zawrotną" cenę 1280 PLN. Potem trzeba było pomyśleć jak dostać się do Hiszpanii i wrócić z Niemiec.
Z pomocą przyszedł WizzAir. Jako, że nigdy nie byłem w Barcelonie, pomyślałem, że to dobry moment by przy okazji zobaczyć to miasto. W stolicy Katalonii spędzę trzy dni. Za bilet z Katowic zapłaciłem 114 PLN + bagaż 105 PLN. Między Barceloną a Madrytem będę podróżować nocnym pociągiem - miejsce sypialne: 22,80 EUR. W drodze powrotnej z Frankfurtu bo Berlina polecę AirBerlin za 144 PLN - dzięki zniżkowemu kuponowi na włoskim Gruponie udało mi się obniżyć cenę tego biletu o 200 PLN. A z Berlina oczywiście PolskimBusem z przesiadką w Łodzi do Katowic za 4 PLN. Całkowity koszt dojazdu i powrotu z Peru wyniósł mnie
1750 PLN. Sami widzicie, że można...trzeba tylko chcieć i być w odpowiednim miejscu i czasie "on-line".

2. Barcelona i Madryt - pierwsze zderzenie z espanol

W Barcelonie zamieszkałem w prywatnym mieszkaniu wynajętym dzięki stronie airbnb. Z gospodarzem spotkałem się w dzień przyjazdu jak wręczał mi klucze i tyle go widziałem, choć ponoć tam mieszkał. Za dobę płaciłem 12 EUR i tak też mój pokój jak i całe mieszkanie wyglądało. Dla mnie było OK, 5 min. do Las Ramblas, ścisłe centrum.
W Barcelonie upały, ponad 30 stopni, na Barcelonetcie, głównej plaży – tłumy. Miałem praktycznie całe dwa dni na zwiedzanie, zobaczyłem barcelońskie must see i we wtorek o 22.20 wyjechałem nocnym pociągiem do Madrytu. W sześcioosobowym przedziale sypialnym nawet udało mi się zasnąć – znaczy się chrapaczy nie było. Do stolicy Hiszpanii dotarłem o 7.30. Kupiłem bilet jednodniowy na całą komunikację miejską za 8,40 EUR i pojechałem do mojego hostelu rzucić bagaż. Wyruszyłem w miasto.
O 12.00 zameldowałem się, wziąłem prysznic i ... padłem. (Polecam ten hostel - Las Murallas, jedynka z TV i klimą - 17 EUR). Obudziłem się po 17.00, spakowałem plecak i o 20.00 wyruszyłem na lotnisko. Wylot do Sao Paulo o godz. 23.10.






Fontanny Magica de Montjuic


Fontanny Magica de Montjuic


Widok na Barcelonę z Palau Nacional


Artyści na Las Ramblas


Park Guell


Casa Batllo - jedno z dzieł Gaudiego


Madryt








3. Z TAM-em po Brazylii

Brazylijskie linie lotnicze TAM, które zobowiązały się dostarczyć mnie do Peru, postarały się aby mój poziom adrenaliny utrzymywał się na dosyć wysokim poziomie.

Niby zwykły bilet z Madrytu, z przesiadką w Sao Paulo do Limy, ale... dwa miesiące przed wylotem dostaje wiadomość, że mój lot z Brazylii do Peru zostaje zmieniony z porannego na wieczorny, tym samym mam 14 godz. czekania w Sao Paulo, co mam zamiar wykorzystać na krótki wypad do miasta. Sprawdzam możliwości dostania się z lotniska do centrum, czytam co można zobaczyć w tym największym mieście Ameryki Południowej... na próżno, bo dokładnie trzy tygodnie przed wylotem kolejna wiadomość: wieczorny lot do Limy zostaje odwołany.
I tak mój bilet wygląda trochę kuriozalnie:
2 października wylatuje z Madrytu do Sao Paulo w Brazylii, a 4 listopada mam lot powrotny z Limy w Peru przez Sao Paulo do Frankfurtu. A gdzie odcinek Sao Paulo - Lima?
Ale nie ma tego złego...
Mój przewoźnik w zamian zafundował mi oblotówkę po Brazylii:

Madryt - Sao Paulo
Sao Paulo - Rio de Janeiro
Rio de Janeiro - Foz do Iguacu
Foz do Iguacu - Lima


Airbus 320 na trasie Rio de Janeiro - Foz do Iguasu

Żałowałem, że w Rio miałem tylko 2 godz. czekania na następny lot, bo z chęcią uderzyłbym w miasto. Jednak na "otarcie łez" w Foz do Iguacu miałem aż 8 godz. postoju, więc nie byłbym sobą gdybym nie zobaczył największego na świecie wodospadu Iguacu.
O dzięki Ci TAM-ie, bo to co zobaczyłem można określić tylko jednym słowem: CUDO !
Dodaje parę zdjęć, które i tak nie oddadzą tego co zobaczyłem mimo tego, że przez cały dzień padał deszcz i z powodu mgły nie było dobrej widoczności.
















Nierozłącznym obrazem wodospadów są Coati (rodzina szopów) żebrzące o jedzenie


4. Lima - przywitanie jakich mało

Z Iguasu do Limy leciałem liniami LAN PERU, na 144 miejsc w samolocie ok. 120 zajmowała wycieczka głośnych, emerytowanych Japończyków - a myślałem, że się zdrzemnę. Po 4 godz. lotu, o 22.00 wylądowałem w Limie i tak się zastanawiałem czy mój bagaż wyrobi się z tymi wszystkimi przesiadkami. Mogliście widzieć moją minę jak stojąc przy taśmie do odbioru bagażu, w pewnym momencie ona zatrzymała się i mojego plecaka nie było. Poszedłem złożyć reklamację i miła pani poinformowała mnie, że mój bagaż został w Sao Paulo (w miejscu pierwszej przesiadki) i z tego co widzi został nadany na bezpośredni lot do Limy, i powinien wylądować za godzinę. Równo o 00.15 pojawił się na taśmie . Uff...
Czyli wyszło na to, że ja wykonałem trzy przesiadki w Brazylii, a mój plecak przyleciał lotem bezpośrednim.
Myślicie, że to koniec niespodzianek na ten dzień? Ja miałem taką nadzieję. Jakże się myliłem.
Jako, że było już po północy musiałem wziąć taxi do centrum. Wybuliłem te 50 SOL (60 PLN). Zrobiłem to z ciężkim sercem, ale nie było innego wyboru. O 01.00 dojechałem pod hotel, gdzie miałem zrobioną rezerwację przez stronę hotel.info. Widzę zdziwienie recepcjonisty, pokazuję mu rezerwację, a on na to, że żadnej rezerwacji nie ma i że w ogóle nie zna tej strony internetowej.
No to super...Lima, noc, a ja nie mam gdzie spać.
Poza tym zdziwiła go trochę cena za dobę, na rezerwacji widniała – 26 SOL, co daje 30 PLN, a on twierdził, że owszem mają jedynki ale za cenę 26 USD, co natomiast daje 82 PLN. Zgłupiałem. Zadzwonił do swojego szefa, on stronę hotel.info (notabene niemiecką) znał, ale zgodził się mnie przenocować za 26 USD, na co znowu nie godziłem się ja. Poradził mi abym poszukał sobie innego noclegu. No super porada. Na mojej rezerwacji widniał numer telefonu do centrum obsługi klienta, zaproponowałem aby tam zadzwonił wszak w Europie była już 08.00 rano, ale dał mi do zrozumienia, że nie zamierza tego robić. Ale na moją prośbę zrobił to recepcjonista (na szczęście numer był bezpłatny). Rozmawiał z jedną, drugą, trzecią osobą, w końcu rozmawiałem ja i grzecznie wyjaśniłem, że to oni potwierdzili mi taką cenę i nic mnie to nie obchodzi, że ktoś pomylił się i wystawił na stronie błędne ceny, a poza tym jest noc i w dodatku to Lima więc nie będę błąkał się po mieście w poszukiwaniu innego hotelu. Cała historia trwała przeszło 1,5 godz. W końcu pozwolili mi zapłacić te 30 zeta, ale tylko za pierwszą noc. Decyzję o kolejnej dobie miał podjąć szef. Z jednej strony cieszyłem się, że w końcu mogę się położyć, a z drugiej już układałem w głowie jakiego maila im wysmaruję jeśli będę zmuszony szukać noclegu następnego dnia. Nie była to noc w pełni przespana. Na drugi dzień po śniadaniu, przygotowany wybrałem się na rozmowę z bossem.
A pan na to, że godzi się abym zapłacił wg rezerwacji. A nie trzeba było tak od samego początku...
Myślę, że firma, której nazwy nie chce mi się wymieniać zaoferowała hotelowi zapłatę różnicy, cóż to dla Niemców 25 EUR.
Tak oto przywitało mnie Peru, mam nadzieję, że tak „miłych” sytuacji już nie będzie, chociaż mam jeszcze parę rezerwacji na noclegi. Na szczęście zrobionych przez inne portale.


Główny plac Limy - Plaza Mayor




Na ulicach Limy






Na Targach Spożywczych w Limie




Odwiedzających zabawiały lamy i alpaki


5.Cuzco - miasto złodziei

Od razu uprzedzam, nikt mnie nie okradł.
Ale po kolei, jak się tutaj dostałem.
W sobotę o 13:15 miałem mieć autobus z Limy. Miałem, bo przyjechał 2 godz. później, ale przy 24 godz., bo tyle trwała podróż to i tak nie robiło wielkiej różnicy. Bilety na tej trasie kosztują od 70 do 150 SOL w zależności od klasy. Ja wybrałem najtańszą - economy. We wszystkich autobusach dalekobieżnych pasażerowie oddzieleni są od kabiny kierowców zamykanymi drzwiami. Dlaczego - wiadomo. Dodatkowo przed odjazdem do autobusu wsiada ochroniarz z aparatem cyfrowym i nagrywa wszystkich pasażerów. Pewnie, żeby potem łatwiej było dokonać identyfikacji:-) Dworce autobusowe są zamykane. Wygląda to tak: autobus podjeżdża pod dworzec, otwiera się brama, autobus wjeżdża, brama się zamyka i zostaje otwarta dopiero jak wszyscy pasażerowie odbiorą swój bagaż.
Nie wiem po co Peruwiańczycy umieszczają hotele na zagranicznych portalach. Kolejny przykład tym razem z Cuzco. Zrobiłem rezerwację przez stronę hostelbookers, wiele razy z niej korzystałem, nigdy nie było problemu. Przyjechałem do hotelu, pokazuje rezerwację, gościu słyszę hiszpańskojęzyczny, jego wzrok i mina mówiły - czego ten pacjent ode mnie chce, więc pokazuje mu na kartce nazwę jego hotelu, jaki mam zarezerwowany pokój, od kiedy do kiedy. Czuje że rezerwacji nie mają. Wyszedł, za chwilę przychodzi i mówi OK, i kasuje mnie mniej niż miałem zapłacić, twierdząc, że takie maja ceny. Przecież nie będę się kłócić - będą za to cztery browce.
A skąd ten tytuł? Cuzco słynie z kieszonkowców. Oczywiście nie przyjechałem tu po to aby się o tym przekonać:-), jest znane z wielu zabytków. Jest również bazą wypadową do Machu Picchu. Stąd odjeżdża pociąg do Aquas Calientes, skąd wychodzi się, względnie wyjeżdża na słynną górę. Z wiadomych względów ten pociąg mnie nie interesuje - w zależności od klasy ceny biletów kształtują się od 144 do 700 USD. Ja tę samą trasę zrobię za 20 USD, a że będę musiał się przesiadać trzy razy a potem iść z buta 10 km torami kolejowymi to atrakcja sama w sobie, bo to ponoć nielegalne:-)
Cuzco położone jest na wysokości 3326 m, co się czuje, można zapomnieć o szybkim chodzie czy bieganiu, zaraz brakuje powietrza. Objawem są również bóle głowy ale tych na szczęście nie miewam.
W poniedziałek wyszedłem na miasto celem rozpoznania i zaraz wszyscy fryzjerzy zaczęli szykować na mnie atak - każdy chciał mnie ogolić, ale nie dam się;-)
Cuzco bardzo przypadło mi do gustu, dopiero kiedy zacząłem jeździć lokalnymi autobusami, jadać w miejscowych knajpkach - zacząłem czuć Peru.


Widok na Plaza de Armas


Katedra




Cusco nocą











Przez główny plac miasta przeszła procesja, dołączam serie zdjęć



































6. Moja droga do Starej Góry

Stara Góra czyli Machu Picchu w języku keczua.
W środę rano wyjechałem autobusem z Cuzco do Santa Maria. Oczywiście nie obyło się bez opóźnienia (tym razem 1,5 godz.) siedząc w podstawionym na czas autobusie. Podróż trwała 6 godz.
Info praktyczne dla podróżników: nie pytajcie w informacji turystycznej lub biurach podróży w Cuzco czy jest lokalny autobus do Santa Maria, bo odpowiedzą, że nie ma i będą próbowali sprzedać Wam dwa lub trzy razy droższy bilet. Otóż są bezpośrednie autobusy z terminala Santiago. Cena biletu 20 SOL .
Z Santa Maria trzeba wziąć taxi do Santa Teresa, odjeżdżają jak zbierze się komplet, koszt miejsca 10 SOL. Mnie trafiła się jakaś stara toyota. Akurat były cztery chętne osoby, więc szybko wyjechaliśmy. Czas podróży - 45 minut. Luzik. Ja oczywiście jako jedyny turysta. Droga szutrowa, kurz wdziera się do samochodu każdą możliwą dziurą, nie ma czym oddychać. Z jednej strony ogromne skały, co chwilę ostrzeżenie o spadających kamieniach, a z drugiej przepaść. Droga wąska, że trudno wyminąć się dwóm samochodom. Jeden niewłaściwy ruch kierowcy i nie zobaczę Machu Picchu. Ale jedziemy. Wtem na drodze pojawia się pani i nas zatrzymuje. Okazuje się, że panią zabieramy. Trafia na czwartego, na tylne siedzenie obok mnie. Komfort już trochę mniejszy, ale jedziemy. Po pewnym czasie naszym oczom ukazuje się starsza kobiecina, typowa Indianka - dwa warkocze, melonik, kolorowy tobół na plecach plus w rękach dwie pełne siaty. Nie wierzę własnym oczom, kierowca zatrzymuje się i pakuje toboły do bagażnika wraz z ....Indianką. Kobiecina nie zajęła nam wolnej przestrzeni więc komfort jakby się nie zmniejszył. Jedziemy.
Widzę trójkę dzieciaków. Nie, nie, nie, tego już nie da się zrobić. Się okazuje że w Peru jak najbardziej. Dwójka dzieci trafia na kolana do faceta, który siedzi z przodu, trzecie do kobiety, która siedzi obok mnie. No teraz komfortowo już nie jest. Ale jedziemy. Nasz samochód wygląda tak: kierowca, ośmiu pasażerów i babka w bagażniku. Folklor jest. Dojeżdżamy do miasteczka, na główny plac. Wysiadamy. Na Peruwiańczykach nie robimy żadnego wrażenia, ale turyści mają ubaw.
Z Santa Teresa czeka mnie jeszcze jeden kurs do Hidroelectrica. Tu też taxi, ale tylko 25 minut. Pytam kierowcę, gdzie złapać samochód. Tyle, że ja po angielsku a on tylko po hiszpańsku. Odchodzę na bok, ale zaraz słyszę: vamos amigo Hidroelectrica. Są chętne jeszcze trzy osoby, więc jedziemy. Kierowca robi parę kółek po miasteczku, z nadzieją, że jeszcze kogoś znajdzie, wszak miejsca u nas dużo i jest bagażnik.
Na szczęście chętnych nie było. Droga identyczna ale w samochodzie jakoś luźniej. Dojeżdżamy. Płacę 5 SOL. Z Hidroelectrica są dwie możliwości dostania się do Aquas Calientes. Pociąg, który kosztuje 18 USD, kursuje trzy razy w ciągu dnia i jedzie 40 minut lub przejście tych 10 km z buta. Tak się składa, że jak tam docieram właśnie na stacji stoi pociąg, więc czekam 5 minut aż odjedzie i ruszam w drogę torami kolejowymi. Jest godzina 16.40, zdaję sobie sprawę, że do miasteczka dotrę już po zmroku. Po drodze mijam kilkanaście osób idących w moim kierunku lub wracających. O 18.00 nastaje ciemność. W sumie nie byłoby nic strasznego, gdyby nie dwa 100 metrowe tunele, przez które przechodzę w zupełnej ciemności.
Do miasteczka docieram o 18.30. Szukam swojego hostelu, adres mam ale na mapie ulicy nie widzę. Chodzę tak w ciemno i nagle.....jest - rozświetlony szyld Bright Hostel. Tu na szczęście nie mam problemów, choć wydaje mi się że pani po odebraniu mojej rezerwacji, pobiegła sprzątać pokój, bo nie było jej dobre 15 minut.
Aquas Calientes czyli Gorące Źródła nie miałyby dla nikogo żadnego znaczenia gdyby nie Machu Picchu.
Z racji, że jedyną opcją dostania się do Aquas Calientes jest pociąg lub ewentualnie przejście torami, Peruwiańczycy wykorzystali to nieźle kasując za wszystko co najmniej potrójnie.
Bilet do Machu miałem wykupiony na piątek (koszt 180 PLN), razem ze wstępem na górę Waynapicchu 2693 mnpm.
Czwartek miałem wolny, więc postanowiłem w ramach rozgrzewki wyjść na górę Putucusi 2500 mnpm, z której w oddali można zobaczyć Machu. Na górę prowadzą kamienne stopnie i strome drabiny zrobione z pozbijanych, drewnianych belek. Wyjście 1,5 godz. Cóż, widoki z góry rzeczywiście niesamowite, zrobiły mi smaka na to co miałem zobaczyć już z bliska w piątek, ale...
Skoro to napisałem, znaczy się, że tam dotarłem, łatwo nie było, szczególnie dla górala niskopiennego.
Powiem krótko: jeśli nieobce jest Wam sapanie starej kobyły, to właśnie takie odgłosy wydawałem:-)
Są miejsca, które wystarczy zobaczyć tylko raz - to do niego należy.
Wróciłem, wziąłem prysznic i padłem...
W piątek pobudka o 3.30 nad ranem. Do bramy wejściowej Machu Picchu, którą otwierają o 6.00 idzie się 1,5 godz, też stromo, schodami pod górę. Musiałem zdążyć przed autobusami pełnymi turystów. Łatwo nie było, szczególnie, że cały czas padał deszcz, na szczęście rozpogodziło się tuż przed 6.00, jak już stałem przy wejściu.
Panie i Panowie czapki z głów. To o zobaczyłem nie da się opisać słowami. Spełniło się moje kolejne marzenie. Machu Picchu to coś niesamowitego. Na godz. 10.00 miałem wykupiony wstęp na górę Waynapicchu, 2693 mnpm i znowu schody. Codziennie wpuszczanych jest na tę górę 400 osób, w dwóch turach. To ta góra za ruinami Machu Picchu uwieczniona na każdej pocztówce, czy folderze.
Z ruin Machu znowu schodami, ale tym razem w dół zszedłem do miasta, co trwało prawie godzinę. Zszedłem to za dużo powiedziane, powłóczyłem nogami byłoby lepszym określeniem. Marzyłem tylko o prysznicu i łóżku, ale przed hostelem był sklep spożywczy, więc w nagrodę kupiłem sobie litrowe piwo.
Myślę, że wychodzenie na jakiekolwiek góry wyczerpałem podczas tej podróży, a i schody będę omijać szerokim łukiem, no chyba, że ruchome. W sobotę wracam do Cuzco i w dalszą drogę.


No to w drogę, 10 km.przede mną


Jeszcze tylko 5 km


Drabiną na szczyt Putucusi


Putcusi - nigdy wiecej


Aquas Calientes widziane z Putucusi


Aquas Calientes


Machu Picchu parę minut po 6 rano


Machu Picchu - najważniejszy punkt tej podróży












7. Isla del Sol - Wyspa Słońca

Z Aquas Calientes do Cuzco wróciłem wg tego samego schematu, czyli: taxi, taxi, autobus. Tym razem bez sensacji.
W Cuzco zdążyłem jeszcze zjeść zestaw obiadowy, czyli coś a`la rosół z grysikiem i frytkami!!! a na drugie - ryż po kubańsku, czyli ryż, jajko sadzone i smażone banany. Wyglądało to wszystko dziwnie, ale zjadliwe było.
O 22.30 (tym razem punktualnie) miałem autobus do Copacabany w Boliwii z przesiadką w Puno. Całość 11 godzin.
Oczywiście w autobusie znowu jakiś zonk. Siadła obok mnie starsza Indianka. Miała ubranych na sobie z sześć spódnic (no dobra, nie liczyłem), parę swetrów, chust i na dodatek owinęła się kocem, co uczyniło ją szerszą niż w rzeczywistości była i jako ta wisienka na torcie - na głowie czapka. To wszystko sprawiło, że zajęła moją przestrzeń, bo nie mieściła się w swoim siedzeniu. OK, czułem, że mi trochę ciasno, ale dałem jakoś radę, nawet udało mi się zasnąć. Budzę się w nocy i czuję, że pani słodko opiera swoją głowę na moim ramieniu. No to się wkurzyłem. Już zaczynałem obmyślać jakiś plan pozbycia się balastu, a tu rozwiązanie przyszło szybciej niż się spodziewałem. Jak autobus wjechał w dziurę, a pięknie odbiła się głową od mojej kości, to chyba do końca podróży już nie zasnęła.
Przyjechaliśmy do Puno, tu było 1,5 godz. czekania na kolejny autobus, więc wyskoczyłem na targ, kupiłem 5 bułek ze swojskim serem, w barze dworcowym zamówiłem kawę i herbatę z koki i takie miałem śniadanie.
Przy samej granicy ciekawostka - leżał śnieg, tego to się nie spodziewałem.
Formalności na obu granicach przeszyły bardzo szybko, stąd było jeszcze 8 km. do Copacabany. I znowu musiałem czekać, tym razem na łódź na Wyspę Słońca znajdującą się na jeziorze Titikaka. Trochę zgłodniałem, więc zamówiłem specjalność tej nadmorskiej mieściny - smażonego pstrąga.
O 13.30 wypłynęliśmy, rejs trwał 1,5 godz. Po przypłynięciu okazało się, że tu tylko można wychodzić lub schodzić, innej możliwości nie było. Zero jakiegokolwiek pojazdu, jedyną siłą pociągową są tutaj osły. No i oczywiście wszędzie kamienne schody, których miałem unikać. Niestety mój nocleg znajdował się wysoko na górze. Jak wyrwałem z plecakiem po tych schodach, a jak mnie zatkało to wiem tylko ja. Zapomniałem, że wysokość sięgała tam ponad 4 000 mnpn. Myślałem, że mi płuca rozerwie, a wyglądałem jak ryba wyciągnięta z wody. No i robiłem przystanki chyba co 5 schodów. Jak wreszcie dotarłem do celu to usiadłem i tak siedziałem dobre 10 minut.
Zimno. Do przykrycia 3 koce. Dobrze, że miałem grzałkę to raczyłem się herbatą. Na drugi dzień poszedłem na obchód wyspy. Nic ciekawego, chociaż widoczki z wyspy fajne. Wróciłem po czterech godzinach i zabrałem się za czytanie książki. To jedyny plus tego pobytu. Po dwóch noclegach postanowiłem wyjechać, z wyspy wypływają tylko dwie łodzie w ciągu dnia: o 10.30 i o 16.00. Wstałem rano wyszedłem jeszcze na krótki spacer, wróciłem o 09.20 i tak coś mnie tchnęło by sprawdzić czy aby czas peruwiański pokrywa się z boliwijskim. Otóż nie pokrywa się. W Boliwii trzeba przesunąć zegarek o godzinę w przód, więc była 10.25. Mogliście mnie widzieć jak leciałem po tych schodach, ale zdążyłem. I tak Mario globtrotter przez trzy dni żył czasem peruwiańskim w Boliwii.
Z Copacabany maiłem autobus do La Paz, ale to już inna historia.


Na dworcu w Cuzco


Na dworcu w Cuzco


Wyspa Słońca












Widok na Wyspę Księżycową




Widok na Ancohumę (6429 m)




8. La Paz - stolica czarownic

Że też na środę musieli zaplanować ten strajk. Oczywiście wtedy, kiedy ja chciałem dotrzeć do La Paz, wszystkie drogi dojazdowe do stolicy zostały zablokowane i tak zamiast być na miejscu o 16.00, byłem o 18.30. Ściemniało się już, a do centrum miałem dobre 2 km. Przewodnik radził wziąć taxi, bo La Paz do bezpiecznych nie należy. Nie wziąłem, dotarłem, żyje. Zamieszkałem w Hostelu Maya za 35 PLN ze śniadaniem. Mieszkam obok placu San Francisco oraz znanego Targu Czarownic. Nazwa adekwatna do tego co się tu sprzedaje, a więc kupić można: specyfiki na przeróżne dolegliwości, amulety, zasuszone płody lam i innych zwierząt służące do odczyniania czarów.
Nie powiem, dziwnie to wszystko wygląda.
Wielu zabytków tu nie ma, ale miasto fajne. No i przede wszystkim czuję, że mój portfel tu trochę odpocznie, bo w Boliwii wszystko jest tańsze o połowę niż w Peru.
A jeszcze z ciekawostek mają tutaj al. Juan Pablo II.
Wieczorem wyszedłem na miasto zjeść coś czego jeszcze nie jadłem. I nawet mi się udało. Zobaczyłem tłumek ludzi wokół gościa stojącego przy dużej, białej, blaszanej misce postawionej na palniku. W środku smażyły się ziemniaki i coś jeszcze - długie, cienkie i na pewno pochodziły z jakiegoś zwierza.....tak to były flaki. Zamówiłem małą porcję i polałem jakimś ostrym sosem. Delicje to to nie były, ale zjeść się dało. No i nie twierdze, że to kiedykolwiek zjem jeszcze raz.
Ale obiecuję, że to nie koniec dziwnych potraw.
Obowiązkowo musiałem odwiedzić dworzec autobusowy, by kupić bilet na kolejny etap podróży. Kupowałem po hiszpańsku,więc mam nadzieję, że dojadę tam gdzie chciałem.


La Paz






Plac San Francisco






Na Targu Czarownic


Na Targu Czarownic


Na Targu Czarownic


9. Potosi - srebrna dolina

W sobotę popołudniu dotarłem do Potosi - górniczego miasteczka słynącego z kopalń srebra. Wszystkie tutejsze biura podróży organizują wycieczki do tych kopalń. Wygląda to dosyć ciekawie, dostaje się kombinezon, kask, czołówkę
i przemierza się wąskie korytarze, trasa ma parę kilometrów, wszędzie zapach siarki. Tyle teoria, bo w praktyce okazało się, że w niedzielę kopalnie są zamknięte i pozostało mi całodzienne zwiedzanie miasta. W poniedziałek musiałem już wyjechać do Sucre, więc wielka d......Odpadła mi jedna z fajniejszych atrakcji.
W Potosi znalazłem najtańszy jak do tej pory nocleg za 15 zeta w "Residencia Tarija" Taaa...rezydencja, że niech mnie...
Wybrałem się na targ - ogólnie Chiny górą. W części gastronomicznej zachęcano mnie do kupna deserów z bitą śmietaną, stojących na pełnym słońcu. Jakoś tak w zasięgu wzroku nie widziałem toalety, więc grzecznie odmówiłem. Była tez pani smażąca ziemniaki z flakami, te które jadłem w La Paz. Chciałem zrobić zdjęcie, ale kobita z uśmiechem na ustach powiedziała, że nie i zanurzając łyżkę w gorącym oleju chciała mnie nim oblać. Coś nerwowi Ci ludzie. Mogłem się o tym przekonać jak jadąc miejskim mikrobusem po mieście, jakiś kierowca z innego busa zwyzywał naszego, więc gdy stanęliśmy na światłach, ten wysiadł, podszedł do gościa i dał mu z liścia. Zaczęła się szarpanina, zbiegowisko ludzi, ale jak zapaliło się zielone światło, nasz kierowca spokojnie wrócił i pojechaliśmy dalej. Ale ogólnie miły był, skasował mnie połowę za przejazd.
Niedzielę zakończyłem przeczytaniem trzeciej książki i zrobieniem kilkudziesięciu zdjęć. Wybrane poniżej.


W drodze do Potosi










Katedra
























Targowe desery


I jak tu odmówić?

Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

lubietenstan 19 grudnia 2015 14:29 Odpowiedz
super zdjęcie z lamą na skraju!
higflyer 1 stycznia 2016 16:24 Odpowiedz
Tak, zdjęcia lam są najlepsze :)
edytinha 4 stycznia 2016 22:21 Odpowiedz
Cudowne zdjęcia! Ciekawa jestem, czy ktoś ma doświadczenia z przystosowaniem się małych dzieci do przebywania/oddychania na takich wysokościach.
amanda 6 stycznia 2016 13:04 Odpowiedz
przepiękne zdjęcia i ciekawa relacja ! Sama prawie wybrałam się do Peru w maju 2015 , już miałam na oku bilet do kupienia , jednak artykuły w lokalnej prasie dostępne w internecie o częstych napadach na autobusy międzymiastowe odstraszyły mnie , tym bardziej , że zamierzałam jechać sama .Kilka miesięcy później zdecydowałam się na Amerykę Pd , ale Ziemię Ognistą + Patagonia - przedtem podobnie jak Ty wybierałam Azję ,jednak chęć wyjazdu do Peru tkwi we mnie i liczę , że w końcu się przełamie , bo dla tych widoków warto ! gratuluję i życzę kolejnych wyjazdów poza Azję , świat jest wielki i warto poznać także inne jego zakątki.